ATLANTYK

Autor: Johny Kawczyński

PRZYGODA

Rejs przez Ocean. Kilkanaście dni bez cywilizacji, internetu oraz ludzi. Kara czy nagroda? Wiele osób zadaje pytanie o czynniki motywacyjne takiej wyprawy. Dla mnie to zdecydowanie przygoda, wyzwanie dla samego siebie. Udowodnienie własnemu ‘’ja’’, że się chce, że się może i przede wszystkim, że się potrafi! Wiele osób robi to zawodowo tzw. ‘’deliwerki’’ , niektórzy kolekcjonują mile morskie, inni próbują odkryć samych siebie na nowo. Brzmi to trochę trywialnie, lecz faktem jest, że podczas kilkugodzinnych nocnych wacht, bez zewnętrznych bodźców, bez pośpiechu współczesnego świata, gdy minuty zlewają się w godziny a godziny w dni, człowiek zaczyna rozmawiać sam ze sobą.

WOLNOŚĆ

Moim pierwszym transatlantykiem był udział w przetransportowaniu katamaranu ‘Leopard 50’ z Portugalii do Miami w USA. Po drodze zatrzymaliśmy się między innymi na Maderze, Wyspach Zielonego Przylądka, czy kilku Karaibskich wyspach. Jeśli czytasz ten tekst, prawdopodobnie interesujesz się żeglarstwem przynajmniej w minimalnym stopniu, więc wiesz, że to pogoda warunkuje przebieg rejsu. A gdyby odjąć czynnik pogody? Pozostaje wolność. Bezgraniczna wolność. Obierając kurs, stawiając żagle i wypływając na ocean, a nawet morze czy jezioro, podpisujesz pewien niewidzialny pakt z naturą. Bo dla mnie żeglarstwo to ujarzmianie żywiołów jak woda czy powietrze. I nic innego nie daje poczucia takiej wolności.  

GDY DELFINY STAJĄ SIĘ RUTYNĄ

Sam przeskok przez Atlantyk zajmuje zwykle kilkanaście dni. Mój trwał siedemnaście, lecz cala podróż zajęła ponad 2 miesiące. Głównie dlatego, że właścicielowi nie zależało na czasie, a Kapitan był skory do postojów w ciekawych miejscach jak stare porty czy karaibskie turkusowe laguny. Kilka dni po wypłynięciu na Ocean, gdy praktycznie nie ma szans na spotkanie żywego ducha pojawiły się one. Delfiny. Pamiętam pierwsze wrażenie jakie zrobiły na mnie te majestatyczne zwierzęta. Na wodnej pustyni, gdzie pojawiają się znikąd i przez chwile płyną wraz z jachtem. Gdy masz wrażenie, że machają płetwą i patrzą na Ciebie, nic nie daje takiego poczucia więzi z naturą. Delfiny odwiedziły nas kilkukrotnie i można by powiedzieć, że stały się rutynowym elementem rejsu, to zawsze ich obecność była w jakiś sposób magiczna.

STRACH

Najczęstszym pytaniem, które słyszałem po przelocie było pytanie o strach. Konkretnie o strach przed sztormem. Hollywoodzkie filmy wygenerowały pewną wizję sztormu, która nijak ma się do rzeczywistości – kilkunastometrowe fale zawijające się na szczycie, przewracające jachty. Oczywiście takie wybryki natury też się zdarzają, lecz w dobie obecnych instrumentów nawigacyjnych zainstalowanych na łodziach, można przewidzieć większość warunków pogodowych i w razie potrzeby zmienić kurs lub przygotować się do nadchodzącego sztormu. Ja przeżyłem tylko jeden i to 10-minutowy. To wtedy dowiedziałem się po raz pierwszy, że gdy goni Cię chmura burzowa na Oceanie czy morzu, czasem najlepszym rozwiązaniem jest płynąć dokładnie w jej kierunku. Dlaczego? Bo i tak nie ma szans przed nią uciec, a wpłynięcie w nią, przyspieszy jej przejście.

NUDA

Większość ludzi kojarzy przepłynięcie Oceanu z nieustającą przygodą. Fakt, wyprawa sama w sobie przywodzi dreszczyk emocji, lecz dużo czasu zajmuje zabijanie nudy. Niby na jachcie zawsze jest coś do roboty jak drobne naprawy, łowienie ryb czy prowadzenie dziennika pokładowego. Mogą zdarzyć się odwiedziny morskich stworzeń jak żółwie, orki czy wcześniej wspomniane delfiny. Obserwacja nieba przy równiku podczas nocnej wachty, gdzie gwiazd jest jakby więcej, jakby bliżej, też jest zapierającym dech w piersiach zjawiskiem. Sam transatlantyk to w 80% zabijanie czasu, ale te 20% czasu kiedy coś się dzieje, jest zdecydowanie warte całej wyprawy.

SATYSFAKCJA

Przepłynięcie Oceanu było moim marzeniem odkąd pierwszy raz żeglowałem na Szlaku Mazurskich Jezior. Oczywiście pływanie morskie czy oceaniczne różni się od tego śródlądowego, lecz główna zasada pozostaje ta sama: postawić żagle, obrać kurs i cieszyć się przecinaniem fal napędzanym siłą wiatru jachtem. Postawienie nogi na piaszczystej plaży po kilkunastodniowej tułaczce oceanicznej, porównałbym do postawienia nogi przez człowieka na księżycu. Wiem, że nie byłem pierwszy, nie ostatni, nie byłem najszybszy i  nie zrobiłem tego samotnie. Ale zrobiłem. A jeśli sami zdecydujecie się kiedyś na taką podróż, satysfakcji po ukończeniu wyprawy nikt wam nigdy nie odbierze.

Powiązane artykuły